Suwerenna, prospołeczna i wolna od długu. Taka ma być Ukraina

Bardzo wspieramy taką wizję odbudowy Ukrainy, którą proponuje tamtejszy Socjalny Ruch. To wielki lewicowy potencjał, który jest doceniany na globalnej scenie progresywnej – mówi nam Zofia Malisz z partii Razem.

Paulina Januszewska: Co zmieniło się na lewicowej scenie międzynarodowej, od kiedy Razem wycofało się ze współpracy z zachodnimi i niedostatecznie potępiającymi agresję Rosji w Ukrainie ruchami progresywnymi?

Zofia Malisz: Całkiem sporo. Obserwujemy zmiany w polityce zagranicznej co najmniej kilku krajów – w niektórych mają one wręcz radykalny charakter. Jako przykład warto podać lewicę nordycką, dla której jeszcze kilka tygodni temu wejście do NATO nie było żadnym tematem, a na pewno nie takim do zaakceptowania. Po inwazji Rosjan ta sprawa rozgrzała jednak debatę publiczną, a Szwecja i Finlandia wyraziły oficjalnie chęć przystąpienia do Sojuszu.

Tamtejsza lewica nie przyklasnęła z entuzjazmem temu pomysłowi.

Teraz jednak musiała się zaangażować w dyskusję o nim. W szczególności szwedzka Vänsterpartiet (Partia Lewicy) sprzeciwiała się wejściu do NATO i – moim zdaniem – przedstawiła na to całkiem przekonujące argumenty, oprócz standardowych wezwań do pokoju.

Jakie?

Nie podobał im się pośpiech z decyzją i procedowaniem akcesji. Chcieli ich poparcia po poszerzonej dyskusji i w jak najszerszym partyjnym porozumieniu. Dzisiaj słusznie stawiają weto manipulacjom Erdoğana, który odblokowanie akcesu Szwecji do NATO chce przehandlować za wycofanie szwedzkiego wsparcia dla Kurdów. Całkiem podobnie rzecz miała się w Finlandii, ale koniec końców większość fińskiej lewicy zagłosowała za wejściem do NATO – decydująca okazała się pewność partnerstwa strategiczno-obronnego ze Szwecją, razem, wewnątrz Sojuszu. Te dwa nordyckie kraje nie mają jednak żadnych wątpliwości co do tego, że niezależnie od ich własnych interesów Ukraińcom należy się wsparcie na wielu poziomach.

A kto tego przekonania nie ma?

Niemcy. Stanowisko tamtejszych ugrupowań lewicowych: SPD, Die Linke oraz ich młodzieżówek, z którymi do wybuchu inwazji współpracowaliśmy jako Razem, bardzo nas rozczarowało. Wprawdzie po wkroczeniu wojsk rosyjskich w Bundestagu potępiono kategorycznie agresję Putina i przyznano, że Niemcy myliły się co do słuszności swojej polityki wobec Rosji…

Ale?

Ta stanowczość dość szybko się rozmyła. Z jednej strony kanclerz Olaf Scholz mówi, że wyśle broń Ukraińcom i odwróci się od Rosjan. Ale wciąż na przykład czekamy na dymisję premierki Meklemburgii-Pomorza Przedniego, Manueli Schwesig z SPD, która używała forteli podsuwanych jej przez Gazprom, aby obejść sankcje wobec Rosji i kontynuować budowę Nord Stream 2. Jej trwanie na stanowisku jest trudne do zrozumienia – nawet jeśli przyjąć wyłącznie interes Niemiec jako punkt widzenia. I jest wyraźnym znakiem, że szumnie ogłaszane przez Scholza Zeitenwende (zmiana czasów) nie jest na serio.

Podobnie znajdujące się w głębokim kryzysie Die Linke nie potrafi dojść wewnętrznie do porozumienia w kwestii swojej polityki zagranicznej. Oczywiście zapewniają, że są na drodze do weryfikacji stosunków z Rosją i zauważają problem putinowskiego imperializmu. Już raczej żaden członek Die Linke, jak to się kiedyś zdarzało, nie pojedzie do tak zwanych republik ługańskiej czy donieckiej fotografować się z ich liderami. Deklaratywnie popierają Ukrainę, ale nie do tego stopnia, by poprzeć wysyłanie jej broni.

Jak to uzasadniają?

Twierdzą, że są partią pokoju, więc nie mogą popierać działań militarnych. Tutaj się różnimy. Nie możemy godzić się na pasywność wobec otwartej agresji, nie przyniesie to pokoju, wręcz przeciwnie. Niespecjalnie też wierzymy w deklaracje, że stosunek do suwerenności Ukrainy w Die Linke się poprawił, bo nie ma żadnych sygnałów, by za słowami szły jakieś większe, konkretne zmiany. Zainteresowanie niemieckiej lewicy nadal koncentruje się na Rosji – na tym, co zrobią Rosjanie i jak bardzo zaszkodzą im sankcje. Wypatrują rosyjskich dezerterów, znaków masowego rosyjskiego oporu, jakiegoś punktu zaczepienia, który pozwoliłby usprawiedliwić ich tradycyjne przywiązanie i udowodnić, że ta Rosja wcale nie taka zła. Cierpienie i walka Ukraińców w tej optyce schodzą na daleki plan. Nie ujmując niczego rosyjskiemu ruchowi oporu przeciw putinizmowi, uważamy, że to błędne priorytety.

Może potrzebna jest zmiana pokoleniowa?

Rzeczywiście, zapowiedziany na drugą połowę czerwca kongres partyjny Die Linke ma być prezentacją młodej gwardii, która być może wniesie nową jakość do polityki. Ale wcale nie musi. Obecne zwiastuny są dość pesymistyczne. Młodzi – tak samo jak ich starsi koledzy – nie wydają się zainteresowani kształtowaniem partnerskiej polityki wobec krajów takich jak Polska, Węgry, Czechy czy Ukraina. Znamienne jest, że o inwazji wolą dyskutować przede wszystkim w kontekście Rosji i z Rosją. Od czasu do czasu są w stanie włączyć do debaty Ukraińców, ale cały kontekst Europy Środkowo-Wschodniej traktowany jest przez nich po macoszemu.

Wasz sceptycyzm chyba nie rokuje dobrze we współpracy z polskim sąsiadem?

To raczej ostrożność. Będziemy jednak bacznie obserwować rozwój wydarzeń. Ze względu na ogromny wpływ Niemiec na kształtowanie europejskiej polityki partii Razem zależy na partnerstwie z niemieckimi partiami lewicowymi, z którymi moglibyśmy wymieniać poglądy, współpracować w sprawach transformacji energetycznej czy polityki obronnej Europy. Nie da się tych rzeczy zrobić bez możliwości prowadzenia przynajmniej debaty z niemiecką lewicą. Na razie, póki nie dostaniemy wyraźnego znaku, że Niemcy zerwą z tradycją obchodzenia się z Rosją jak z jajkiem, musimy się zdystansować.

Ale u niemieckich Zielonych panują chyba bardziej proukraińskie nastroje?

To prawda. Niemieccy Zieloni niezwykle przejęli się zbrodniami wojennymi popełnianymi przez Rosjan w Ukrainie. Doskonale rozumieją ludobójczy charakter tej napaści i to, czym jest reżim Putina. Długo przed inwazją zajęli jasne, krytyczne stanowisko wobec uwikłania Niemiec w od dawna nieciekawe konszachty z Rosją. Stanowczo wspierają prawo Ukrainy do obrony, do decydowania o swoim losie i o sposobie rozstrzygnięcia wojny.

Mamy nadzieję, że uda nam się dotrzeć do europejskich Zielonych, aby wspólnie doprowadzić do umorzenia zagranicznego długu Ukrainy wobec zachodnich instytucji finansowych. To obecnie nasza najważniejsza międzynarodowa kampania.

Kraje nordyckie też ją popierają?

Owszem. W ostatnich tygodniach nastąpiło natychmiastowe zbliżenie pomiędzy Razem a lewicą nordycką, zwłaszcza z Finami z Vasemmistoliitto i Duńczykami z Enhedslisten. Ale tak naprawdę chęć współpracy płynie z wielu stron, bo pod apelem o umorzenie długu, który wynosi obecnie 130 mld dolarów amerykańskich, podpisują się Czesi z Budoucnost i Levice, Rumuni z Partidul Democrației și Solidarității – Demos czy Portugalczycy z Bloco de Esquerda. O tym, by w sprawę zaangażowała się również Szwecja, rozmawiałam niedawno z wicemarszałkinią Riksdagu, Lottą Johnsson Fornarve, która sporo uwagi poświęca w swoich działaniach sytuacji uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy.

Partie nordyckie są zaangażowane także w kwestię realizacji postulatu wysyłania broni Ukrainie. Nie tak dawno w ramach pracy w Europejskiej Sieci Solidarności z Ukrainą odwiedziliśmy Lwów. Polska delegacja, w tym posłanka Paulina Matysiak, spotkała się tam z ukraińskim Socjalnym Ruchem, z którym (w myśl zasady „nic o nich bez nich”) działamy w porozumieniu od początku inwazji. Na miejsce dotarli Duńczycy i Finowie, ale też Francuzi, Belgowie, Brytyjczycy, Szwajcarzy i wiele innych osób reprezentujących ruchy progresywne. Naszym wspólnym celem było, aby – jak stwierdził duński parlamentarzysta Søren Søndergaard – „europejskie siły lewicowe nalegały na zapewnienie Ukrainie możliwości samoobrony”.

Zdaje się, że ten międzynarodowy zasięg wykroczył za ocean, bo sukcesy partia Razem odniosła również w USA. Izba Reprezentantów Stanów Zjednoczonych przyjęła ustawę zobowiązującą Stany Zjednoczone do jak najszybszego anulowania długu Ukrainy i interweniowania w tej sprawie u kredytobiorców, w tym Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Klubu Paryskiego. Decyzja zapadła błyskawicznie. Czy równie szybko możemy spodziewać się jej realizacji?

Mam nadzieję, że tak i że reakcja amerykańska popchnie do przodu również kampanię w Europie. W tym momencie Ukraina 4 proc. wydaje na obronność, ale aż 15 proc. swojego budżetu musi przeznaczać na spłatę i obsługę długu zagranicznego. Umorzenie w każdej formie jest zatem na wagę złota. Ale decyzja USA cieszy również z innego powodu.

To znaczy?

Komitet Międzynarodowy organizacji Democratic Socialists of America, z której wywodzi się lewicowa część Partii Demokratycznej, do tej pory przedstawiał kompletnie niezgodne z ukraińskim punktem widzenia i interesem stanowisko. Nad podmiotowym traktowaniem kraju zaatakowanego przez Putina brały tam górę zideologizowane i płytkie narracje z pozycji pacyfistycznych i antynatowskich. Lobbing na rzecz umorzenia długu nie był więc w sposób oczywisty skazany na sukces.

Okazuje się jednak, że wnioskując ustawę dotyczącą oddłużenia Ukrainy, kongresmen Jesús „Chuy” G. García, demokrata z Chicago, oraz kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez dołączyli do kampanii, która może w jakimś stopniu zjednoczyć lewicę ponad podziałami i stać się krokiem w stronę zrozumienia przez Zachód sytuacji wschodniej Europy. Uczestniczyliśmy w licznych spotkaniach z oddziałami DSA, które odcięły się od proputinowskiego przekazu centrali. Dotarliśmy też do doradcy ds. zagranicznych senatora Berniego Sandersa i senator wsparł inicjatywę umorzenia długu. Wszystko to daje nadzieję na dalszą współpracę.

Staramy się również przekonywać sektor finansowo-bankowy. Być może nie jest to naturalne środowisko dla Razem, ale i tu widać zgodę co do tego, że umorzenie ukraińskiego długu jest konieczne. Z zadowoleniem przyjęliśmy tekst Grzegorza Kołodki w Financial Times popierający ten postulat. Poza tym wierzymy, że sfinalizowanie sprawy długu ukraińskiego stanie się podstawą do umorzenia zadłużeń krajów postkolonialnych.

Dlaczego to ważne?

Bo to niestety instrument, przy pomocy którego wywiera się nacisk ekonomiczny i polityczny na dłużniku. Ten nacisk oznacza, że dane państwo może zostać pozbawione możliwości wprowadzania reform zgodnych ze swoim interesem, swobody zarządzania wydatkami budżetowymi itp. Musimy więc wytrącić wierzycielom ten instrument z ręki, bo narusza suwerenność wielu krajów. Ekonomistka Socjalnego Ruchu Julia Jurczenko sugeruje tu raczej udzielanie bezzwrotnych pożyczek i zwraca uwagę na istnienie innych możliwości audytu wydatków w razie obaw o korupcję. Na umorzenie długu zewnętrznego czeka nie tylko Ukraina, ale i wiele państw Afryki. I to Zachód jest im coś winien, a nie oni Zachodowi. Anulowanie spłaty takich należności musi kiedyś objąć wszystkie obarczone długiem kraje. Również te, które nie mają przywileju bycia kandydatem do wejścia do UE lub są częścią globalnego Południa.

Ale dlaczego w USA ta sprawa potoczyła się szybciej niż w UE? Chodzi o względy strukturalne czy coś innego?

Instytucjonalnie jest to po prostu łatwiejsze do przeprowadzenia za oceanem, gdzie decyzja zapada w Kongresie. Tymczasem w Europie trzeba zebrać ludzi, siły polityczne i taką procedurę przepuścić przez kilka wspólnotowych instytucji. To jednak nie oznacza, że Europejczycy w kwestii Ukrainy pozostają bezczynni. W Europie ten postulat podnosili już przed inwazją Portugalczycy z Bloco de Esquerda, z którymi nasza współpraca międzynarodowa również nabrała w ostatnim czasie rozpędu. Temat długu był obecny choćby w Parlamencie Europejskim, więc nie można mówić o pierwszeństwie Amerykanów. Przeciwnie – gdyby nie kampania zapoczątkowana na Starym Kontynencie, to w USA nie pochylono by się nad umorzeniem. A przynajmniej nie tak szybko, jak to miało właśnie miejsce.

Niemniej jednak po stronie amerykańskiej widać spore zaangażowanie rządu w sprawę ukraińską. Administracja Bidena wysyła Ukraińcom broń i inwestuje w ich działania. Zależało nam, żeby przekonać amerykański Kongres także do użycia swojego wpływu tam, gdzie go mają nieproporcjonalnie dużo, czyli na przykład w MFW, na rzecz umorzenia ukraińskiego długu. I tak się stało.

To wróćmy do Europy. Umorzenie jest tylko kwestią czasu?

O to walczymy jako polska lewica, wspierając środowiska ukraińskie – polityczne, eksperckie i związane ze związkami zawodowymi – domagające się anulowania zadłużenia zagranicznego. Wprawdzie nie wystąpił o to złożony z liberałów rząd kraju, ale wygląda na to, że procedura jest łatwa w obsłudze, a argumentacja wydaje się oczywista nie tylko dla lewicowych partii w Europie. Z moralnego punktu widzenia koszt obsługi długu w porównaniu z wydatkami na obronność, a w przyszłości – z kosztami odbudowy kraju – jest nieakceptowalny i naprawdę nie trzeba mieć lewicowych poglądów, by dostrzec ogrom obciążenia finansowego Ukrainy.

Opieszałość instytucji europejskich może sprawić, że umorzenie całkowite długu rozciągnie się w czasie, mamy jednak nadzieję, że w natychmiastowym tempie uda się zlikwidować przynajmniej obowiązek płacenia kolejnej raty zadłużenia, przypadającej na jesień. Czekamy też na poddanie pod obrady uchwały w sprawie długu złożonej dwa tygodnie temu w polskim Sejmie przez posłanki i posłów Razem. Mieliśmy nadzieję na jej przyjęcie przez aklamację.

Jak na kampanię lewicy europejskiej reagują Ukraińcy, z którymi jako Razem współpracujecie?

Na pewno doceniają kampanię związaną z długiem, która w sposób oczywisty odpowiada uniwersalnym wartościom lewicowym. Ale to kropla w morzu potrzeb. Pilnie zgłaszana jest konieczność wsparcia zgwałconych uchodźczyń przyjmowanych do Polski. Większość z nich przeżywa ponowną traumę, bo nie mogą dotrzeć do antykoncepcji awaryjnej oraz zabiegu aborcji. Według restrykcyjnego prawa polskiego w przypadku chęci usunięcia ciąży pochodzącej z gwałtu trzeba prosić prokuratora o pozwolenie na zabieg. Nie dość, że procedura ta trwa długo, to często gwałt po kilku dniach podróży staje się niemożliwy do udowodnienia. Posłanka Razem Magdalena Biejat wystąpiła o to, by przepisy zmienić w sposób korzystny dla Ukrainek. Ale musimy pamiętać nie tylko o zgwałconych osobach, lecz także o wszystkich, które po ucieczce do Polski odkrywają, że bezwarunkowe prawo do aborcji do 12. tygodnia ciąży tu nie działa.

Słyszymy też już zresztą o próbach tamtejszych konserwatystów zaostrzenia prawa aborcyjnego w Ukrainie. Powstała petycja, w której żądają zmuszenia kobiet do rodzenia jako formy odbudowywania strat wojennych. Wspólnie z feministkami z Ukrainy walczymy więc o utrzymanie relatywnie liberalnych praw reprodukcyjnych w Ukrainie i o legalizację zabiegów w Polsce. To jest tak naprawdę wspólna sprawa wszystkich środowisk lewicowych i wszystkich feministek na świecie, podobnie jak walka z handlem ludźmi i przemocą seksualną, czyli zjawiskami, które w trakcie kryzysu wojennego i uchodźczego przybierają na sile.

Ukraiński Socjalny Ruch nie jest jeszcze partią polityczną. Czy ma jednak ambicje, by to zmienić?

Zdecydowanie tak. Na razie jego członkinie i członkowie działają w ramach doświadczonej organizacji pozarządowej, którą planują przekształcić w podmiot polityczny. Chcą przy tym korzystać z doświadczenia środowisk nowoczesnej lewicy na całym świecie, a w szczególności w Polsce. Pytali nas o konsekwencje wejścia Polski do UE, o związane z członkostwem szanse i zagrożenia, zwłaszcza w kontekście godzenia wartości socjalnych i lewicowych z liberalnym profilem Wspólnoty.

Byłoby wspaniale móc reformować Unię Europejską od środka wraz z Socjalnym Ruchem, przenieść środek ciężkości interesów Wspólnoty w stronę „peryferii”, ale także odejść od UE jako projektu liberalnego w stronę zdecydowanie prospołeczną. Socjalny Ruch zwraca też uwagę na uchybienia ukraińskiego rządu, który prowadzi neoliberalną, antypracowniczą politykę opartą na cięciach budżetowych. Wojna jest sytuacją, w której spełnia się doktryna szoku, np. w postaci takiej liberalizacji prawa pracy, która uderza w kolejne grupy zawodowe, godzi w postulaty związków zawodowych i całego społeczeństwa.

Czy wojna może paradoksalnie sprawić, że ukraińskie społeczeństwo skręci w bardziej socjalną stronę?

Na takie prognozy jest jeszcze zbyt wcześnie, ale bardzo wspieramy wizję odbudowy Ukrainy właśnie w socjalnym duchu. To wizja państwa bez długu zewnętrznego, bez oligarchii, z rozszerzoną demokracją pracowniczą, wsparciem ruchu związków zawodowych, ale też obiecującym procesem transformacji w tak kluczowych branżach, jak przemysł ciężki, transport i sektor atomowy. Nadzieją na te zmiany wydaje się właśnie Socjalny Ruch, w którym widzimy ogromny potencjał aktywistyczny, społeczny, intelektualny i polityczny. Widzą to również inne środowiska progresywne na całym świecie. Ukraińska lewica pracowała na to jednak od lat. To nie agresja Rosji wypchnęła Socjalny Ruch na scenę polityczną – ich liderzy i liderki, jak wspomniana Julia Jurczenko czy Taras Bilous – są mocnym głosem ukraińskiej lewicy na świecie, którego się słucha.

Czy ten lewicowy potencjał jest doceniany w społeczeństwie ukraińskim?

Jeśli chodzi o samą Ukrainę, to na razie trudno mówić o konkretnych sympatiach i poglądach politycznych. Trzeba pamiętać, że zarejestrowanie partii jest tam obciążone znacznie większymi wymaganiami niż w Polsce – trzeba zebrać 10 tysięcy podpisów w dwóch trzecich wszystkich regionów Ukrainy, wpłacić opłatę rejestracyjną o wysokości 50-krotności płacy minimalnej. Oddolne ruchy społeczne mają tam pod górkę.

Po wspomnianej wcześniej wizycie we Lwowie możemy jednak stwierdzić, że Socjalny Ruch to organizacja rosnąca w siłę. Zrzesza wielu oddanych działaczy i działaczek w bardzo inkluzywne środowisko – zaczynając od skrzydła LGBT+, a kończąc na związkach zawodowych i feministkach. Jest za wcześnie, by wyrokować jednoznacznie, co wyniknie ze społecznych reakcji na wojnę, ale pod względem poszukiwania nowych rozwiązań politycznych widzę pewne podobieństwo do sytuacji w Polsce w latach 2007–2008. Potrzeby ludzi były wtedy zdecydowanie lewicowe i socjalne, ale wybory polityczne i tak padały na liberałów. Mamy nadzieję, że Socjalny Ruch na tyle skutecznie przesunie powszechne myślenie na lewo, że zaprowadzenie socjalistycznego, prospołecznego porządku w Ukrainie stanie się możliwe.